Minął rok... (tekst pisany 06.01.2019)
Minął rok – rok dla mnie niedobry, smutny, nasączony bólem, skropiony łzami, zionący pustką ze strasznej wyrwy, dziury po śmierci mamy. To jakby gdzieś w środku duszy wybuchła bomba i zostawiła dymiący, duszący i bolesny krater. To był ból niefizyczny. Kilka dni zajęła mi próba opisania tego bólu i w końcu poddałam się – nie umiem go opisać. Wiem jednak, że to ból, którego nie da się uleczyć, trzeba go przetrwać, przeżyć. Na początku jest koszmarem, potem łagodnieje a na koniec zostaje blizna – niby już nie boli ale zostaje ślad.
Znalazłam gdzieś w sieci obrazek, który opowiada, jak zapełnia taką dziurę… pies. To może tylko moja interpretacja, ale chyba coś w tym jest. Pamiętam, że obecność psa trzymała mnie w łączności z rzeczywistością. Z psem trzeba wyjść na spacer, psa trzeba nakarmić, wyczesać, wytrzeć mokre łapki a czasem i dupkę, przemyć oczka, pogłaskać, podrapać i dać się polizać po twarzy. W nocy Mania trzymała się blisko mnie – po prostu była. Ona wyraźnie czuła mój ból. Przytulała się do mnie. Myślę, że znacznie trudniej byłoby mi przetrwać, gdybym jej nie miała.
Jak jest teraz? Ciągle żyję ze świadomością braku czegoś istotnego, ważnego. Ciągle czekam na powrót mamy chociaż to oczywiste, że nie wróci. Bardzo mi jej brakuje. Miałam plany, miałam iść na emeryturę i zająć się mamą - wysłać ją na rehabilitację do Konstancina i wyremontować mieszkanie, żeby miała czyściutko jak wróci. To na początek. Liczyłam, że mama pożyje jeszcze kilka lat – jej siostra dożyła 95 lat, mama miała tylko 88.
Minął rok. Jaki będzie następny? Z planów został tylko remont mieszkania i emerytura. Została też Mania. Dobrze, że ją mam.
Dodaj komentarz